Coś tak prostego jak pozycja jogi wystarczyło, aby wysłać mnie do retrospekcji.
"Zamknij oczy. Rozluźnij palce, nogi, plecy, brzuch. Rozluźnij ramiona, ramiona, dłonie, palce. Weź głęboki oddech, uśmiechnij się do ust. To jest twoja Savasana ”.
Leżę na plecach, nogi rozłożone, kolana ugięte, ramiona po bokach, dłonie do góry. Z dyfuzora do aromaterapii wydobywa się korzenny, zakurzony zapach. Zapach ten pasuje do wilgotnych liści i żołędzi na podjeździe za drzwiami do studia.
Ale wystarczy prosty wyzwalacz, aby ukraść mi chwilę: „Czuję, że rodzę” - powiedział inny student.
Nie tak dawno urodziłam się w najbardziej przerażającym dniu i najtrudniejszym okresie w moim życiu.
W następnym roku wróciłem do jogi jako jeden z wielu kroków na drodze do fizycznego i psychicznego powrotu do zdrowia. Ale słowa „poród” i moja bezbronna pozycja na macie do jogi tego jesiennego popołudnia spiskowały, by wywołać potężną retrospekcję i atak paniki.
Nagle nie znalazłem się na niebieskiej macie do jogi na bambusowej podłodze w przyciemnionym studiu jogi pokrytym popołudniowymi cieniami. Siedziałem na szpitalnym stole operacyjnym, związany i na wpół sparaliżowany, nasłuchując płaczu mojej nowo narodzonej córki, zanim zapadłem w znieczulającą ciemność.
Wydawało się, że mam tylko sekundy, aby zapytać: „Czy wszystko z nią w porządku?” ale bałem się usłyszeć odpowiedź.
Pomiędzy długimi okresami czerni, na chwilę ruszyłem w kierunku powierzchni świadomości, unosząc się na tyle, by ujrzeć światło. Moje oczy się otwierały, uszy łapały kilka słów, ale się nie budziłam.
Nie budziłbym się przez wiele miesięcy, jadąc przez mgłę depresji, niepokoju, noce na OIOM-ie i noworodkowe szaleństwo.
Tamtego listopadowego dnia wolne studio jogi przekształciło się w szpitalną jednostkę intensywnej terapii, gdzie spędziłam pierwsze 24 godziny życia mojej córki z wyciągniętymi i skrępowanymi ramionami.
„Eternal Om” gra w studiu jogi, a każdy głęboki jęk powoduje, że zaciskam szczękę. Moje usta są zatrzaśnięte, by powstrzymać jęk i wrzask.
Mała grupa uczniów jogi odpoczywała w Savasanie, ale ja leżałem w piekielnym więzieniu wojennym. Gardło mi się zakrztusiło, przypominając sobie rurkę do oddychania i sposób, w jaki błagałem całe moje ciało, aby pozwolono mi mówić, tylko po to, by się udusić i powściągnąć.
Moje ramiona i pięści zacisnęły się na widmowych więziach.Pociłem się i walczyłem o oddychanie, dopóki ostatnia „namaste” nie uwolniła mnie i mogłem wybiec ze studia.
Tej nocy wnętrze moich ust było poszarpane i szorstkie. Sprawdziłem lustro w łazience.
„O mój Boże, złamałem ząb”.
Byłem tak oderwany od teraźniejszości, że zauważyłem to dopiero po kilku godzinach: kiedy leżałem w Savasanie tego popołudnia, zacisnąłem zęby tak mocno, że złamałem trzonowiec.
Moja córka miała urodzić się przez cesarskie cięcie w zupełnie normalny lipcowy poranek.
Pisałam z przyjaciółmi, robiłam selfie z mężem i konsultowałam się z anestezjologiem.
Kiedy skanowaliśmy formularze zgody, przewróciłem oczami, widząc, że ta opowieść o narodzinach nie będzie się potoczyła tak na bok. W jakich okolicznościach mogłabym ewentualnie potrzebować intubacji i znieczulenia ogólnego?
Nie, mój mąż i ja byliśmy razem w zimnej sali operacyjnej, nasze widoki na niechlujne fragmenty były zasłonięte przez obfite niebieskie prześcieradła. Po jakimś niesamowitym, odrętwiałym szarpnięciu mojego brzucha, obok mojej twarzy kładziono skurczonego noworodka do pierwszego pocałunku.
Oto, co zaplanowałem. Ale och, poszło tak na boki.
Na sali operacyjnej wziąłem powolne, głębokie oddechy. Wiedziałem, że ta technika powstrzyma panikę.
Położnik wykonał pierwsze powierzchowne nacięcia w moim brzuchu, a potem się zatrzymał. Przełamał ścianę niebieskich prześcieradeł, aby porozmawiać z moim mężem i ze mną. Mówił sprawnie i spokojnie, a cała lekkomyślność opuściła pokój.
„Widzę, że łożysko rozrosło się w twojej macicy. Spodziewam się, że kiedy przecinamy się, aby wyjąć dziecko, będzie dużo krwawienia. Być może będziemy musieli wykonać histerektomię. Dlatego chcę poczekać kilka minut, aż krew trafi na salę operacyjną ”.
„Mam zamiar poprosić twojego męża, żeby wyszedł, podczas gdy my poddamy cię pod skórę i dokończymy operację” - poinstruował. "Jakieś pytania?"
Tak dużo pytań.
"Nie? OK."
Przestałem powoli i głęboko oddychać. Dusiłam się ze strachu, gdy moje oczy wędrowały od jednego kwadratu sufitu do drugiego, nie mogąc zajrzeć poza przerażenie, w którym się znajdowałam. Sam. Zajęty. Zakładnik.
Moje dziecko wyłoniło się i zapiszczało, kiedy się cofałam. Gdy nasze ciała zostały rozerwane, stan naszej świadomości odwrócił się.
Zastąpiła mnie we fracas, podczas gdy ja zanurzyłem się w czarnym łonie. Nikt mi nie powiedział, czy wszystko z nią w porządku.
Obudziłem się kilka godzin później w czymś, co wydawało się strefą wojny, na oddziale po znieczuleniu. Wyobraź sobie materiał filmowy z Bejrutu z 1983 roku - rzeź, krzyki, syreny. Kiedy obudziłem się po operacji, przysięgam, że sam myślałem, że jestem we wraku.
Popołudniowe słońce wpadające przez wysokie okna rzucało na wszystko wokół mnie sylwetkę. Moje ręce były przywiązane do łóżka, zaintubowano mnie, a następne 24 godziny były nie do odróżnienia od koszmaru.
Pielęgniarki bez twarzy unosiły się nade mną i za łóżkiem. Zanikały i znikały z pola widzenia, gdy unosiłem się i traciłem przytomność.
Wyskoczyłem na powierzchnię i napisałem w schowku: „Moje dziecko ???” Chrząknąłem wokół duszącej się rurki i dźgnąłem papierem przelotny kształt.
„Chcę, żebyś się zrelaksował” - powiedziała sylwetka. „Dowiemy się o Twoim dziecku”.
Zanurzyłem się z powrotem pod powierzchnię. Walczyłem, aby nie zasnąć, komunikować się, zachować informacje.
Utrata krwi, transfuzja, histerektomia, żłobek, dziecko…
Około drugiej w nocy - ponad pół dnia po tym, jak została mi odebrana - spotkałem się z córką twarzą w twarz. Pielęgniarka neonatologów przewiozła ją przez szpital do mnie. Moje ręce wciąż związane, mogłem tylko otulić jej twarz i pozwolić jej znowu zabrać.
Następnego ranka nadal byłam uwięziona w PACU, w windach i na korytarzach dziecko nie dostawało wystarczającej ilości tlenu. Zmieniła się na niebiesko i została przeniesiona na OIOM.
Została w pudełku na OIOM-ie, podczas gdy ja poszłam sama na oddział położniczy. Przynajmniej dwa razy dziennie mój mąż odwiedzał dziecko, odwiedzał mnie, odwiedzał ją ponownie i informował mnie o każdej nowej rzeczy, o której myśleli, że jest z nią nie tak.
Najgorsze było to, że nigdy nie wiedziałem, jak długo to może potrwać. Nikt by nawet nie oszacował - 2 dni czy 2 miesiące?
Uciekłem na dół, aby usiąść przy jej pudełku, a następnie z powrotem do mojego pokoju, gdzie przez 3 dni miałem serię ataków paniki. Kiedy poszedłem do domu, nadal była na oddziale intensywnej terapii.
Pierwszej nocy we własnym łóżku nie mogłem oddychać. Byłam pewna, że przypadkowo zabiłam się mieszaniną leków przeciwbólowych i uspokajających.
Następnego dnia na OIOM-ie obserwowałam, jak dziecko zmaga się z jedzeniem, nie tonąc. Byliśmy jedną przecznicę od szpitala, kiedy zepsułem się na pasie dla samochodów z franczyzy smażonych kurczaków.
Głośnik przy okienku cmoknął przez mój niepohamowany szloch: „Yo, yo, yo, chcesz jakiegoś kurczaka na wynos?”
To wszystko było zbyt absurdalne, by to przemyśleć.
Kilka miesięcy później mój psychiatra pogratulował mi tego, jak dobrze radzę sobie z urodzeniem dziecka na OIOM-ie. Tak dobrze zamurowałem apokaliptyczny strach, że nawet ten specjalista od zdrowia psychicznego nie mógł mnie zobaczyć.
Tej jesieni zmarła moja babcia i nie wzbudziły się żadne emocje. Nasz kot zdechł w Boże Narodzenie, a ja złożyłam mechaniczne kondolencje mężowi.
Przez ponad rok moje emocje były widoczne tylko wtedy, gdy zostały wyzwolone - wizytami w szpitalu, sceną szpitalną w telewizji, sekwencją porodów w kinie, położeniem na brzuchu w studio jogi.
Kiedy zobaczyłem zdjęcia z OIOM-u, w moim banku pamięci otworzyła się szczelina. Przeszedłem przez pęknięcie, cofając się w czasie do pierwszych 2 tygodni życia mojego dziecka.
Kiedy zobaczyłem sprzęt medyczny, sam byłem z powrotem w szpitalu. Z powrotem na oddziale intensywnej terapii z małą Elżbietą.
Jakoś czułem brzęk metalowych narzędzi. Czułam sztywne tkaniny fartuchów ochronnych i kocyków noworodka. Wszystko brzęknęło wokół metalowego wózka dziecięcego. Powietrze ścierało się. Słyszałem elektroniczne dźwięki monitorów, mechaniczne warkot pomp, rozpaczliwe miauczenie maleńkich stworzeń.
Pragnęłam jogi - kilka godzin w tygodniu, kiedy byłam uwolniona od obowiązków lekarskich, poczucia winy rodziców i ciągłego przerażenia, że moje dziecko nie czuje się dobrze.
Zobowiązałam się do cotygodniowej jogi, nawet gdy nie mogłam złapać oddechu, nawet gdy mój mąż za każdym razem musiał mnie przekonać, żebym jej nie pomijała. Rozmawiałem z nauczycielem o tym, przez co przechodziłem, a dzielenie się swoją wrażliwością miało zbawczą cechę katolickiej spowiedzi.
Ponad rok później siedziałem w tym samym studiu, w którym doświadczyłem mojej najbardziej intensywnej retrospekcji z PTSD. Przypomniałem sobie, żeby okresowo rozluźniać zęby. Szczególną uwagę zwracałem na to, aby pozostać uziemionym w trudnych pozach, koncentrując się na tym, gdzie byłem, na fizycznych szczegółach mojego otoczenia: na podłodze, mężczyznach i kobietach wokół mnie, na głosie mojego nauczyciela.
Mimo to walczyłem z przemianą pokoju z przyciemnionego studia do ciemnego pokoju szpitalnego. Mimo to walczyłem, aby uwolnić napięcie w moich mięśniach i odróżnić to napięcie od zewnętrznych ograniczeń.
Pod koniec zajęć wszyscy zostaliśmy z tyłu i ustawiliśmy się wokół obwodu sali. Zaplanowano specjalny rytuał na zakończenie i początek sezonu.
Siedzieliśmy przez 20 minut, powtarzając „om” 108 razy.
Odetchnąłem głęboko…
Oooooooooooooooooooohm
Znowu mój oddech przyspieszył…
Oooooooooooooooooooohm
Poczułem rytm napływającego chłodnego powietrza, które mój brzuch przekształcił w ciepłe, głębokie westchnienie, a mój głos był nie do odróżnienia od dwudziestu innych.
To był pierwszy raz od 2 lat, kiedy wdychałem i wydychałem tak głęboko. Leczyłem się.
Anna Lee Beyer pisze o zdrowiu psychicznym, rodzicielstwie i książkach dla Huffington Post, Romper, Lifehacker, Glamour i innych. Odwiedź ją na Facebooku i Twitterze.